wtorek, 18 października 2016

Gruzińska Droga Wojenna - z Kazbegi

 

Kazbegi - senne miasteczko u podnóża Kazbeka

   3,5 godzinach jazdy dotarliśmy do Kazbegi - Stepancmindy. Pożegnaliśmy się z kierowcą i współpasażerami. Towarzyszyły nam w drodze miejscowe góralki. Jedna lat na oko ok. 80 - 90, pokazywała palcem krajobrazy i cieszyła się  , że nam się podoba jej kraina.Miała ze sobą zjawiskowy, barani kożuch. Wysiadła na przedmieściu. Druga lat ok. 35 była ubrana XXI wiecznie. Cała drogę bawiła kierowce rozmową. Obie robiły znak krzyża, gdy przejeżdżalismy obok cerkwi i kapliczek. Były też  dwie turystki. Matka i wnuczka narodowości rosyjskiej. Były całkiem sympatyczne, cóż "I Moskale to ludzie, Oni też mają duszę" :) 
    Samo Kazbegi otoczone jest wieńcem gór wyższych niż najwyższe partie Alp. Królujący nad miastem Kazbek wznosi się na 5033 m.n.p.m. i prawie 3,5 kilometra nad miastem. Tego dnia wszystko przykrył jednak tuman śnieznej zamieci. Samo miasto bardziej przypomina Lutowiska niż St. Moritz :)



Przedmieścia ;)


Kaukaska baszta u podnóża gór. Takie baszty budowano dla ochrony przed napadami zbójników, wrogich plemion i klanów. 




I Terek - za Kazbegi wpada w potężny Wąwóz Darialski. To już granica z Moskovią.


Leniwie przejeżdża jakiś van, Zimno, mokro, koniec świata. Zdecydowanie bliżej klimatem do Lutowisk niż St. Moritz ;)


    I widok w drugą stronę na ... Stalinis Moedani - Majdan Stalina ;) Oczywiście miejscowi nie są rzadnymi bolszewikami. Są tak bliscy komunizmowi jak górale z Podhala. Stalin to był jednak Swój - góral stąd. I był poteżny. Przypomina to trochę kult  Czyngis Chana w Mongolii. 
    Pan na pomniku to Aleksander Kazbegi. Był to pisarz, poeta, dramaturg gruziński z II połowy XIX wieku. W pewnym momencie rzucił karierę i wrócił w rodzinne strony by paść owce na połoninach. Komuniści uznali go za swojego i wystawili pomnik oraz zmienili nazwę Stepacmindy na Kazbegi. Pośmiertelny "czerwony chrzest" był częstą praktyką w ZSRR. Bolszewikami ogłoszono m.in Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego.
     Zaczepił nas niejaki Wasilij. Najpierw zaproponował obwiezienie po okolicy. Potem zapytał czy jedziemy do Władykaukazu. Mówimy, że nie mamy wizy. Na to Wasilij "aaa Polacy, a o mnie piszą w polskim przewodniku. Masz czytaj ! Mnie tu wszyscy znają". Po czym wręczył wizytówki swojego gospodarstwa agroturystycznego. 
     Było mokro, zimno i sennie - trzeba było udać się do karczmy na kawę, szaszłyk i czaczę....



    Czacza to gruzińska palinka. Wyrabiana najczęściej z winogron. Gospodarz szynku zapewniał, że ta jest winogronowa. Jednak smakowała mi bardziej śliwką. Później Gruzini w Tbilisi potwierdzili, że w Kazbegi winogrona się nie udają. Śliwki, jabłka itp. jak najbardziej. Cena tego "kieliszka" jest absurdalnie niska - 3 lari ( ok 2 zł ) za mniej więcej 75 gram.
     W szynku siedziała para turystów z Rosji oraz sympatyczny pan, który używał karczmowego wi- fi do prowadzenia biznesowej korespondencji. Jak się okazało był fanem ... polksiej ekstraklasy :) Meilując z kontrachentami popijał koniak z piwnego kufla i doradzał parze jak jeść Chinkali - kaukaskie pierożki z mięsem. Je się je w specyficzny sposób bo w farszu obok mięsa pojawia się też rosół, który trzeba wypić z pieroga. Pojawili się też dwaj podróżni z Moskovii. W karczmie zasiadła też specyficzna para. On Gruzin - stary, ale pozujący na kaukaskiego dżygita ( rycerza, kozaka, macho ) i jednoczesnie na europejskiego eleganta. Ona typowa słowianka z blond włosami i niebieskimi oczyma. Gruzin czarował Słowiankę w malowniczy sposób.
     Szaszłyk był pyszny, czacza pyszna. Zrobiło się sennie i ciepło. Trzeba było jednak wracać. Śnieg padał coraz mocniej a droga daleka.




Czekając na marszrutkę. Owczarek szuka towarzystwa i prezentów ;) Obcięte uszy to nie okrucieństwo. Wilki atakujące stada często raniły owczarki w uszy i ogony.


Z powrotem przez przełęcz


Miejscowa muzyka. Pod oglądanie zdjęć :



Zaczeło się rozpogadzać


     Przy okazji wyraźniej widać było przepaście obok drogi. Obok siedział rosły góral. Żegnał się często. Miejscowi podobnie jak wszyscy górale są pobożni. Nie przeszkadza im to ( co też charakterystyczne dla ludzi z gór ) mieszać chrześcijaństwa z dawnym wierzeniami. Niedaleko w 7 tygodniu po Wielkanocy odbywa się półchrześijański pół pogański obrzęd Lomisoba. Jest to jednocześnie  wielki festyn góralski. Niestety góry wyludniają się. Młodzi wyjeżdżają do Tbilisi lub za granicę. W góry przyjeżdżają na urlopy.






Przerwa na zmianę koła ;)


    W pewnym momencie bus złapał gumę i trzeba było wymienić koło. Kierowca i rosły góral zajęli się wymianą. Był czas na zrobienie paru zdjęć. Rozpogodziło się, po niebie przemykały orły i kruki.

Muzyka z gór pod kontemplację :) :







Owce na połoninie ;) - na dole zdjęcia

Tbilisi

Po 4 godzinach dojechaliśmy na dworzec Didube. Miasto przywitało nas deszczem, ale też dużo wyższą temperaturą. Oraz tłumami ludzi na ulicach i w kawiarniach co kontrastowało z cichymi przestrzeniami kaukaskich połonin i turni.








1 komentarz: