piątek, 23 lutego 2018

Antysemicka ballada



Jacek Kaczmarski - polski antysemita śpiewa antysemicką balladę. Covery tej piosenki grały m.in "Konkwista 88"  i "Honor". #TakByło ;)  A poważnie to nie uważam, że Żydom należy się specjalne traktowanie powodowane  dokonanym  na nich ludobójstwem. Ludobójstwa dokonywano też na Polakach, Kałmukach, Ormianach, Tybetańczykach, Ukraińcach, Łotyszach, Tutsi etc. etc. Żydom nie należy się traktowanie ani lepsze ani gorsze niż innym nacjom. Każdy cwany "kuzyn, kuzyna, którego ciotka miała babkę, która miała kamienice w Łodzi" powinien wiedzieć, że nie dostanie złamanego grosza. Trzeba wynająć porządnego adwokata i pozywać oszczerców i nie żałować na to grosza. A samo państwo Izrael też powinno odczuć ochłodzenie relacji. Na tych polach, na których Izraelowi zależy, a zależy. Można PiS-u lubić, można nie lubić, ale Lech Kaczyński zapalał świecznik w święto Chanuki, a Andrzej Duda ma nawet teścia Żyda. Jacy antysemici?! Uchwalenie nowelizacj ustawy o IPN moim zdaniem było błędem, ale już trudno. Odpuszczać można tylko gdy druga strona odpuści. Kompromis tak, uległość nigdy. 


P.S.

Warto w tym wszystkim pamiętać, że Królowa Polski jest Żydówką ;)

niedziela, 18 lutego 2018

Zuchwałym szczęście sprzyja


W poszukiwaniu przygody

Luigi Amadeo Giuseppe Maria Fedinando Franceso di Savoia książe Abruzzów urodził się w 1873 r. w Madrycie. Był synem króla Hiszpanii i członkiem włoskiej rodziny królewskiej.  Od dzieciństwa interesował się podróżami i przygodami. Zapewne wpływ na to miał czas, który spędził w rodzinnej rezydencji u podnóża masywu Gran Sasso. To  najwyższsza i najdziksza część Apeninów. Góry te wyrastają niemal z wód Adriatyku. Gdy chłopiec stał się mężczyzną góry i morze stały się jego wielką pasją.  Już jako młody chłopak dokonał szeregu udanych, trudnych wspinaczek w Alpach. Jednak Europa szybko wydała mu się zbyt małą na naprawdę Wielką Przygodę.


Gran Sasso

W 1897 r. wchodzi na Górę Św. Eliasza. Szczyt na pograniczu Alaski i Jukonu. Góra mierzy prawie 5500 metrów nad poziomem morza. Dodatkowo właściwie wyrasta z nadbrzeżnych równin. W tamtych czasach zdobycie tego szczytu było  wielkim osiągnięciem. Pamiętajmy, że prognozy pogody  mówiły wtedy tylko, że na Alasce zwykle jest zimno. Zamiast goratexu były futra, a liny robiono z konopi. W latach 1899 - 1900 znów rusza na północ. Kieruje ekpedycją, której celem jest Biegun Północny. Najpierw na okręcie "Gwiazda Polarna" wyprawa dociera do Ziemi Franciszka Józefa na Morzu Barentsa. Tam spędzają zimę. Na wiosnę grupa szturmowa rusza w stronę bieguna na saniach ciągniętch przez psy. Nie docierają tam, ale przed nimi nikt nie dotarł tak daleko na północ.


Arktyka - widok z satelity. Źródła fotografii we wpisie - Wikipedia.

Na południe

Wyprawa na Daleką Północ mocno dała się we znaki naszemu boahterowi. W wyniku odmorożeń stracił dwa palce. Postanowił więc udać się w cieplejsze regiony - do Afryki. Wyprawa wyruszyłą w 1906 r. Tam badał masyw Ruwenzori. Są to góry na pograniczu dziejszej Ugandy i Konga. Najwyższe szczyty sięgają ponad pięciu tysięcy metrów n.p.m. i są pokryte śniegiem oraz małymi lodowcami.  Książe ze swoją ekipą wsinał się na szczyty. Sporządzali mapy, przygotowali dokumntację fotograficzną, dokonywali pomiarów. Maszerowali  przez sawanny, przedzierali się przez  bagna, dżunglę i lasy bambusowe. Wyprawa była wielki sukcesem zarówno pod względem naukowym jak i sportowo-eksploracyjnym. Luiggi szukał kolejnego wyzwania i wkróce go znalazł.


W górach Ruwenzori.

Karakorum

W 1909 Książe Pan rusza na wschód do Indii Brytyjskich. Ekspedycja kierowana przez Księcia bada region lodowca Baltoro w Karakorum. Podejmuje próbę wejścia na K2. Jest to druga próba wejścia na szczyt. Wspinacze dochodzą do wyskości 6000 m.n.p.m. Pokonuje ich choroba wysokościowa. Droga, która szli jest dziś nazywana Żebrem Abruzzów . Dziś  jest to najpopularniejsza droga wspinaczkowa na szczyt. Członkowie ekspedycji dokonali pomiarów, stworzyli mapę regionu Baltoro, wykonali mnóstwo zdjęć, które do dziś służą himalaistom do analizy dróg wspinaczkowych. Biją też dotychczasowy rekord wysokości na jaką dotarli alpiniści. Wspinając się na szczyt Chogolisa dotarli do 7500 m.n.p.m. Na sam wierzchołek jednak nie udało się wejść.


K2 - zdjęcie zrobione przez fotografa wyprawy z 1909 r. Vittorio Sellę


Wspinaczka na lodowcu.

Dalsze losy Księcia

W czasie I wojny światowej Książę dowodzi włoską Marynarką Wojenną. Później wyjeźdża do włoskiej kolonii w Somalii. Tam okazuje się sprawnym organizatorem. Kieruje budową dróg, szpitali, kościołów (dla włoskich osadników) i meczetów (dla Somalijczyków). Rozwija rolnictwo. Współżycie z tubylcami układa się nie najgorzej. Książe nie jest rasistą, ma nawet czarnoskórą kochankę ;)  Umiera w 1933 w somalijskim mieście Jowhar.



Mapa Rogu Afryki z 1911 r.




Książe Abruzzów - zdjęcie portretowe.

środa, 14 lutego 2018

Zapowiedzi na przedwiośnie


Nie martwcie się, że mało Wam piszę. W marcowym "numerze" Chutornika znajdziecie sporo ciekawych wpisów :)






O podróży z Polski do Mongolii w XIII wieku.








O zdobywaniu góry zwanej "Ludożercą".











O dzielnych partyzantach z najdalszych Kresów II RP.








Oraz recenzję wspomnień płk. Pawłusiewicza.


niedziela, 11 lutego 2018

Niebo nad Syrią


Izrael vs. Iran



Syryjska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła (za pomocą rosyjskiej broni) izraelski F-16 który atakował "irańskie cele" w Syrii. Te bombardowania trwają już od dawna. Żydzi atakują w Syrii Hezbollah, organizację która jest zbrojnym ramieniem Persów w Libanie. Tym razem uderzyli jawnie w odwecie za lot drona na swoje terytorium. Syryjska obrona przeciwlotnicza okazałą się jednak sprawna. Trafiony samolot izraelski spadł na własnym terytorium, a ciężko ranni piloci zdołali się katapultować. Teraz Żydzi dokonują odwetowych ataków. 



Izraelski F-15. Źródło fotografii we wpisie - Wikipedia.



Nie był to pierwszy taki incydent w historii wieloletniej wojny w Syrii. W czerwcu 2012 r. ofiarą syryjskiej obrony przeciwlotniczej padł turecki F-4, który wleciał nad jej wody terytorialne. Z kolei w listopadzie 2015 turecki F-16 strącił rosyjskiego Su-24, który naruszył jej przestrzeń powietrzną. Zważywszy jednak na ilość krajów, których lotnictwo wykonuje bojowe działania nad tym nieszczęśliwym krajem i tak tych incydentów jest niezbyt wiele. 






Poligon Sokołów  Putina



Rosyjskie lotnictwo lata nad syryjskim niebem już od 2015. Odegrało kluczową rolę w wielu operacjach  jak np. zdobycie Aleppo czy odbicie Palmyry-Tadmuru. Interwencja rosyjska znacząco odciążyła syryjskie lotnictwo rządowe. Samoloty i śmigłowce Asada były wyekspolatowane do spodu. Rosjanie wspomogli swojego kilenta na Bliskim Wschodzie. Przy okazji testują ubzrojenie. Swój wojenny debiut miały nad syryjskim pustyniami m.in bombowce strategiczne TU-160 i TU-95M czy śmigłowce szturmowe Mi-28. Moskale korzystają przeważnie z bomb konwencjonalnych. Najpierw rozpoznają cele za pomocą dronów, satelitów szpiegowskich czy patroli specnazu. Później zamiast np. 2 bomb naprowadzanych zrzucają serię 8 konwencjonalnych. Celność poprawiły nowoczesne celowniki. Wychodzi dużo taniej, choć niekiedy oczywiście stosują "inteligentne" bomby i rakiety manewrujące. To w Syrii debiutowały pociski manewrujące 3M-54 Kalibr. W listopadzie 2015 r. salwa 26 rakiet tego typu została wystrzelona z okrętów Flotylli Kaspijskiej w kierunku pozycji syryjskich rebeliantów. Oczywiście wojna w Syrii to też poligon dla lotnictwa transportowego przerzucającego broń, ludzi i sprzęt z Moskovii na Bliski Wschód oraz na teenie samej Syrii. Komandosi ze specnazu i piechoty morskiej mogą po cwiczyć w warunkach bojowych skoki spadochronowe i desanty z helikopterów. Wojna na Bliskim Wschodzie to też wojenny debiut rosyjskiego lotniskowca "Admirał Kuzniecow". Choć już mocno przestarzały (wodowanie w 1985) to jednak na wojnę z syryjskimi rebeliantami i Pańswtem Islamskim się nadaje. Samoloty pokładowe między październikiem 2016 r. a lutym 2017 r. wykonały 420 lotów bojowych, tracąc w wypadkach dwie maszyny. Co do strat wiadomo tyle,  że co jakiś czas rebeliantom udaje się trafić śmigłowiec czy samolot. Maszyny ulegają też wypadkom. Największy sukces w walce z rosyjskim lotnictwem w Syrii rebelianci uzyskali niedawno. 31 grudnia mieli za pomocą moździerzy i wyrzutni "Grad" zniszczyć aż siedem maszyn wroga w bazie Chmejmin. Kilka dni później rebelianci zaatakowali rosyjskie lotniska za pomocą rojó dronów jednak niezbyt skutecznie.






Mi-28 następca "Krokodyla" - Mi-24





Wielka koalicja



Od września 2014 r. międzynarodowa koalicja rozszerzyła bombardowania pozycji ISIS (a także innych dżihadystów)  na Syrię. Pozycje dżihadystów bombardują m.in  samoloty amerykańskie, francuskie, brytyjskie, saudyjskie. Król Jordanii Jego Wysokość Abdullah II raczył osobiście zrzucać  bomby na dżihadystów.  Lotnicze wsparcie zatrzymało ofensywę Państwa Islamskiego. Przełomem była bitwa o Kobane rozpoczęta jesienią 2014 r. W marcu 2015 r. dżihadyści (wyposażeni między w zdobyczne czołgi Abrams) odstąpili od szturmów na miasto. Później siły SDF wspierane przez lotnictwo koalicyjne ruszyły do kontrofensywy: http://chutornik.blogspot.com/2016/07/boj-o-poczte-i-dom-kultury-w-manbidz.html

Nad Syrią latają nie tylko samoloty myśiwsko-bombowe sił koalicyjnych, ale też szturmowe A-10 i tzw. kanonierki powietrzne AC-130. Są też śmigłowce. Brały udział m.in w zdobyciu tamy na Eufracie w marcu 2017 r. http://chutornik.blogspot.com/2017/03/dobra-nowina-z-al-tabqah-w-syrii.html . Reżim Asada i Rosjanie tolerują tą sytuację póki ISIS ma znaczącą siłę. Pozostaje też kwestia Turcji, której głównym wrogiem są Kurdowie. Jak widać niebo nad Syrią jest równie skomplikowane jak cała ta wojna...





                      
                                              AC-130 niezawodnie wspiera Amerykanów we wszystkich wojnach od                                                    Wietnamu. Tylko elektronika inna.





P.S.


Wyobrażacie sobie Marcona za sterami bombowca :) ?

środa, 7 lutego 2018

Obiad u Zeusa


   Jak już ostatnio krążę w tematyce górskiej to opowiem Wam jak wejść na Olimp. Ten na którym rezyduje Zeus. Jest wspaniały masyw mierzący prawie 3000 metrów i wyrastający wprost z morza. Jest do zdobycia przez każdego turystę z w miarę dobrą kondycją. Ja wszedłem tam w sierpniu 2010 r. i o tym własnie opowiem. Będzie to taki mini-poradnik.




Najwyższa cześć góry. Północna, 400 metrowa ściana.


Pierwsza sprawa - jak dojechać do podnóży góry? Nie jest to zbyt trudne. To nie Hindukusz czy Ałtaj. Szlaki na Olimp wychodzą z miasteczka Litochoro. Znajduje się ono niedaleko autostrady, ok. 91 km na południowy-zachód od Salonik. Można też dojechać pociągiem. Z tym, że stacja Litochoro znajduje się blisko plaży za to kilka kilometrów od miasteczka. Do tego leży ono jakieś 300 metrów wyżej niż miejsce w którym zatrzymuje się pociąg. Tak więc trzeba liczyć na autostop, lub...  rozgrzać nogi przed zdobywaniem szczytu. 



Droga do schroniska



Po nocy w miasteczku pojechaliśmy stopem do Pironi. Jest to taki grecki odpowiednik Morskiego Oka. Ludzie jada tam samochodami by popatrzeć na góry. Polana Pironia położona kilkanaście kilometrów od Litochoro u podnóży najwyższej partii masywu. Stamtąd udaliśmy się do schroniska Spilios Agaptios położonego ok. 1000 metrów wyżej, na wysokości 2100 m.n.p.m. Ścieżka  jest stroma i pełna zakrętów, a samo schronisko leży na czymś w rodzaju skalnego występu. Maszeruje się najpierw bukowym lasem, później wśród ogromnych "choinek", które rosną w dość dużych odstępach od siebie. Na końcu spotykaliśmy duże płaty śniegu, który utrzymywał się mimo sporego upału. Miejscowi wytłumaczyli nam, że śnieg utrzymuje się tak długo z powodu suchego klimatu. Zanocowaliśmy w namiocie,, który za opłatą można rozbić przy budynku schroniska. 




Schroniskowy osiołek


Kolejnego dnia zaczęliśmy kolejny etap- wędrówkę na szczyt masywu. Olimp ma trzy najwyższe wierzchołki. Najwyższy z tej trójcy jest Mitikas sięgający 2918 m.n.p.m. Droga na początku nie była zbyt stroma, uciążliwy był za to nieznośny upał. Mimo wysokości nadal było gorąco. A dostępnej wody w masywie zbudowanym z wapieni jest bardzo mało. Warto o tym pamiętać. Z pustym żołądkiem człowiek da radę jakiś czas się potrudzić. Spragniony może nawet dostać udaru cieplnego. Pięliśmy się coraz wyżej podziwiając widoki. Po drodze spotkaliśmy wielu turystów, była połowa sierpnia. Były i zwierzęta. Mnóstwo motyli, które chwytał w siatkę sympatyczny naukowiec z Węgier, majestatyczne orły krążące nad górami i zwinne kozice bałkańskie skaczące po skałach.











W końcu doszliśmy do punktu w którym zatrzymywała się większość turystów. Dalej szlak przypominał już Orlą Perć. Na straży wejścia stał ratownik górski, który wpuszczał na ścieżkę tylko ludzi z odpowiednim ubiorem. To rozwiązanie wydaje się nie głupim pomysłem. Mają spokój, nikt nie zadzwoni na numer tamtejszego odpowiednika  TOPR-u żądając helikoptera po jest w klapkach i nie wie jak zejść. 





Trzeba się trochę namęczyć i trochę najeść strachu. Szlak trawersuje pierwszy wierzchołek. Na dół jest co najmniej półtora kilometra. Łańcuchów nie ma. Trzeba łapać się skał. Warto mieć dobrze dopasowany plecak, tak żeby nie bujał się. Było gorąco, ale na tej wysokości burze śnieżne zdarzają się i latem. Bywają też burze "letnie" i to naprawdę nic przyjemnego. Parę razy zdarzyło mi się przeżyć coś takiego w wyższych górach. Trzeba mieć też buty które nie mają tendencji do ślizgania. Góra zbudowana jest z dolomitu czy czegoś podobnego. Po deszczu jest ślisko. Można też dostać w głowę odpadającym kamieniem więc ubranie kasku nie  jest  szpanerstwem tylko zdrowym rozsądkiem. 




Dalej idzie się wykutymi w skale schodami, aż na czubek Mitikasa. Noszą uroczą nazwę Kaki Skala czyli "Złe Schody". 




Pamiątkowe zdjęcia. Mitikas został zdobyty w 1913 r. 




Zejście schodami twarzą do 500  metrowej  pionowej otchłani  ściany Kazania wywołuje specyficzną ekscytację. 




Rozpoczęło się zejście do Pironi. Plusem były niesamowite widoki na góry i morze. Minusem potężna różnica wzniesień - ok. 1800 metrów. Do Pironi dotarliśmy już w nocy. Noc była ładna, widać było mnóstwo gwiazd, słychać było wycie wilków. Byliśmy jednak mocno zmęczeni więc złapaliśmy stopa. Zanocowaliśmy kilka kilometrów dalej przy klasztorze św. Dionizego. Sam klasztor jest ciekawym miejscem. Średniowieczny prawosławny monaster został w 1943 r. spalony przez Niemców (znaczy nazistów :)) za pomoc udzielaną partyzantom. Tuż po wojnie Grecy rzucili się sobie do gardeł i w tych górach toczyły się walki pomiędzy komunistyczną partyzantką a wojskami rządowymi wspieranymi przez USA. Obecnie klasztor jest nieśpiesznie odbudowywany z funduszy zbieranych przez wiernych.



Dziedziniec monasteru



Ostatni dzień wycieczki prowadził wzdłuż jaru rzeki Enipeas. I tutaj ważna uwaga. Około 20 kilometrowa wycieczka na początku wydawała się łatwa. Wkrótce okazało się, że szlak prowadzi wzdłuż rzeki, ale ścieżką położoną kilkadziesiąt metrów nad nią. Zejście po wodę groziło skręceniem karku. Wody szybko zabrakło, temperatura w cieniu wynosiła 40 stopni C. Do tego zamiast lasu rośnie tam makia. To taki śródziemnomorski busz złożony z krzaków i karłowatych drzew. Krzaki nie dość, że często są kolczaste to jeszcze przepuszczają mnóstwo światła. Droga to Litochoro była prawdziwą katorgą. 



Nad rzeczką - nabieranie wody do butelek.



W końcu wyszliśmy z gór. Olimp został zdobyty. Co warto jeszcze powiedzieć ? Na taką wyprawę trzeba się przygotować. Nie jest to jakiś wyczyn, ale kondycję trzeba mieć. Warto też pamiętać, że powyżej 2500 m.n.p.m. zaczyna się czuć, że powietrze jest rzadsze. Choroby wysokościowej oczywiście nie dostaniecie, ale będziecie się szybciej męczyć. Szczególnie jeśli palicie i prowadzicie siedzący tryb życia. Pamiętać trzeba przede wszystkim o wodzie. Dwa litry na głowę to całe nic. Aha! Jeśli lubicie psychodeliki to uważajcie! Miejscowi górale opowiadali nam historię o Czechach (a o kimże by innym) którzy na campingu pod Olimpem spożyli LSD. Po czym mieli atak paniki uroiwszy sobie, że zdenerwowali czymś starogreckich bogów :) Pamiętajcie też o porządku bo masyw jest Parkiem Narodowym.





Koniec wąwozu Enipeas




P.S.


Na razie skupiam się na pracy nad stronką razem z moim redaktorem technicznym. Niedługo pojawią się jednak wpisy. Między innymi o niezwykłych dziejach partyzantów z Puszczy Nalibockiej. Dalsza część cyklu o polskich odkrywcach Azji. Będzie też o jednym z najwybitniejszych wodzów polskiego średniowiecza.  Będzie też recenzja ciekawego filmu i komentarze do bieżącej polityki. Do zobaczenia wkrótce.














Polscy badacze Azji cz. 1


     Ja Czerski szlachcic z Witebszczyzny (dziś wschodnia Białoruś) jako nastolatek wziął udział w partyzanckiej walce pod sztandarem z Orłem, Pogonią i Archaniołem. Wzięty do niewoli został skazany na karną służbę wojskową na Sybirze. Z powodu osłabionego trudami służby zdrowia został zwolniony z służby w 1869 r.  Nie wrócił jednak do domu a zamieszkał w Irkucku. Podleczywszy się rozpoczął...  zdumiewającą karierę badacza Syberii. Był specjalistą od geologi i paleontologi. Jego imię noszą m.in. cztery szczyty i dwa pasma górskie. Zmarł w 1892 r. podczas wyprawy nad rzekę Kołymę.





Jan Czerski




   Innym słynnym badaczem Syberii był Benedykt Dybowski, drobny szlachcic spod Mińska.  Za udział w Państwie Podziemnym został w 1864 r. skazany na szubienicę. Ponieważ już wtedy był znanym uczonym, dzięki wstawiennictwu ludzi nauki (a także kanclerza Bismarcka) zamieniono mu stryczek na dwanaście lat zesłania na Sybir. Spędził tam nie dwanaście a osiemnaście lat. Wrócił do kraju jako wybitny badacz Syberii, Kamczatki, Mongolii  i rosyjskiego Dalekiego Wschodu. Szczególnie odznaczył się w badaniach nad fauną jeziora Bajkał. W 1883 r. wrócił do Europy zostając kierownikiem Katedry Zoologi na Uniwersytecie we Lwowie. Tam też zmarł już w niepodległej Polsce w 1930 r.





Benedykt  Dybowski



   Zasługi w XIX wiecznej eksploracji Azji mieli nie tylko zesłańcy. Bronisław Grąbczewski (notabene syn zesłańca, urodził się i wychował na Koweńszczyźnie) w służbie carskiej osiągnął stopień generalski. Co znamienne nigdy nie przeszedł na prawosławie co bardzo ułatwiło by mu karierę. Swoje pagony wywalczył dzięki swym zasługom dla Imperium a konkretnie głównie wyprawom badawczym. W swych podróżach penetrował dzikie tereny Afganistanu, gór Tien-Szan i Pamir. Zapuszczał się do Tybetu i w Karakorum. Był jednym z pierwszy Europejczyków, którzy zobaczyli szczyt K2. Po rewolucji i udziale w rosyjskiej wojnie domowej po stronie "Białych" wrócił do Polski. Zmarł w Warszawie w 1926 r.




                       

                                                        Gen. Grąbczewski



Pierwszym Europejczykiem który zobaczył K2 był wg, Chińczyków niejaki Jan Gołaszewski. Absolwent geografii i geologi na Sorbonie. Podczas powstania listopadowego dostał się do niewoli i trafił na Syberię. Już w 1833 zbiegł do Chin i wstąpił na służbę cesarską. Podczas wypraw badawczych dotarł do podnóży K2 i zmierzył jej wysokość myląc się tylko o jeden metr. Nadał górze nazwę Szczyt Józefa Poniatowskiego. Zginął w 1841 podczas jednej z wypraw badawczych zasypany przez lawinę.






K2 albo Szczyt Józefa Poniatowskiego od strony chińskiej. To tam  miał dotrzeć Gołaszewski. Źródła fotografii - Wikipedia.






wtorek, 6 lutego 2018

Na podstawie czego?


    Minister Edukacji Izraela oświadczył, że Polacy "przyczynili się podczas Holocaustu do śmierci co najmniej 200 000 Żydów". Ja jestem ciekaw na podstawie jakich badań naukowych podał tą liczbę? To chyba nawet osławiony Gross podaje dużo niższe pseudodane. Czemu oni się tak nas uczepili? Rumunii,  Francji czy na przykład  Chorwacji czepiają się dużo mniej. Czy Polacy zbudowali taki obóz jak chorwacki Jasenovac (ok. 100 000 ofiar w tym ok. 20 000 Żydów)? Czy dokonali takiej rzezi na Żydach jak wojska rumuńskie w zdobytej Odessie? Wtedy, w październiku 1941 Rumuni i Niemcy rozstrzelali lub spalili żywcem co najmniej 25 000 Żydów. Czy w okupowanej Polsce była kiedykolwiek taka akcja jak "obława Vel d'Hiv"? Podczas tej akcji francuska policja wspierana przez bojówkarzy schwytała ponad 13 000 Żydów. Wydano ich Niemcom. Przeżyło wojnę  25 osób. Owszem były takie wydarzenia jak na przykład pogrom w Jedwabnem. Tyle, że ofiar było ok. 340 a nie 1600, a katów kilkudziesięciu a nie setki. Fantastyka Grossa przypomina słynny kawał o Radiu Erewań. Dzwoni słuchacz do Radia Erewań i pyta czy to prawda, że na Placu Puszkina w Leningradzie rozdają mercedesy. Prowadzący audycję odpowiada: "Tak, ale na Placu Gorkiego, nie w Leningradzie a w Moskwie, nie mercedesy a rowery, nie rozdają a kradną". Jakkolwiek mam pewne obiekcje ws. głośnej ustawy to na moje oko Izrael zachowuje się w tej sprawie bezczelnie. Za chwilę okaże się, że musimy zapłacić odszkodowanie za pół miliona Żydów zabitych przez Polaków. Czemu za pół miliona? A czemu nie? Dobra liczba. Jak może być 200 tysięcy to może być i pół miliona. Szkoda tylko, że pozytywna robota, którą robili tacy ludzie jak Szewach Weiss idzie na marne. OK ich sprawa. My jesteśmy otwarci na negocjacje i rozmowę nie na dyktat. 




Na foto- egzekucja w Lasach Piaśnickich. Miedzy jesienią 1939 r.  a wiosną 1940 r. Niemcy rozstrzelali tam ok. 12-14 tysięcy Polaków.


niedziela, 4 lutego 2018