środa, 7 lutego 2018

Obiad u Zeusa


   Jak już ostatnio krążę w tematyce górskiej to opowiem Wam jak wejść na Olimp. Ten na którym rezyduje Zeus. Jest wspaniały masyw mierzący prawie 3000 metrów i wyrastający wprost z morza. Jest do zdobycia przez każdego turystę z w miarę dobrą kondycją. Ja wszedłem tam w sierpniu 2010 r. i o tym własnie opowiem. Będzie to taki mini-poradnik.




Najwyższa cześć góry. Północna, 400 metrowa ściana.


Pierwsza sprawa - jak dojechać do podnóży góry? Nie jest to zbyt trudne. To nie Hindukusz czy Ałtaj. Szlaki na Olimp wychodzą z miasteczka Litochoro. Znajduje się ono niedaleko autostrady, ok. 91 km na południowy-zachód od Salonik. Można też dojechać pociągiem. Z tym, że stacja Litochoro znajduje się blisko plaży za to kilka kilometrów od miasteczka. Do tego leży ono jakieś 300 metrów wyżej niż miejsce w którym zatrzymuje się pociąg. Tak więc trzeba liczyć na autostop, lub...  rozgrzać nogi przed zdobywaniem szczytu. 



Droga do schroniska



Po nocy w miasteczku pojechaliśmy stopem do Pironi. Jest to taki grecki odpowiednik Morskiego Oka. Ludzie jada tam samochodami by popatrzeć na góry. Polana Pironia położona kilkanaście kilometrów od Litochoro u podnóży najwyższej partii masywu. Stamtąd udaliśmy się do schroniska Spilios Agaptios położonego ok. 1000 metrów wyżej, na wysokości 2100 m.n.p.m. Ścieżka  jest stroma i pełna zakrętów, a samo schronisko leży na czymś w rodzaju skalnego występu. Maszeruje się najpierw bukowym lasem, później wśród ogromnych "choinek", które rosną w dość dużych odstępach od siebie. Na końcu spotykaliśmy duże płaty śniegu, który utrzymywał się mimo sporego upału. Miejscowi wytłumaczyli nam, że śnieg utrzymuje się tak długo z powodu suchego klimatu. Zanocowaliśmy w namiocie,, który za opłatą można rozbić przy budynku schroniska. 




Schroniskowy osiołek


Kolejnego dnia zaczęliśmy kolejny etap- wędrówkę na szczyt masywu. Olimp ma trzy najwyższe wierzchołki. Najwyższy z tej trójcy jest Mitikas sięgający 2918 m.n.p.m. Droga na początku nie była zbyt stroma, uciążliwy był za to nieznośny upał. Mimo wysokości nadal było gorąco. A dostępnej wody w masywie zbudowanym z wapieni jest bardzo mało. Warto o tym pamiętać. Z pustym żołądkiem człowiek da radę jakiś czas się potrudzić. Spragniony może nawet dostać udaru cieplnego. Pięliśmy się coraz wyżej podziwiając widoki. Po drodze spotkaliśmy wielu turystów, była połowa sierpnia. Były i zwierzęta. Mnóstwo motyli, które chwytał w siatkę sympatyczny naukowiec z Węgier, majestatyczne orły krążące nad górami i zwinne kozice bałkańskie skaczące po skałach.











W końcu doszliśmy do punktu w którym zatrzymywała się większość turystów. Dalej szlak przypominał już Orlą Perć. Na straży wejścia stał ratownik górski, który wpuszczał na ścieżkę tylko ludzi z odpowiednim ubiorem. To rozwiązanie wydaje się nie głupim pomysłem. Mają spokój, nikt nie zadzwoni na numer tamtejszego odpowiednika  TOPR-u żądając helikoptera po jest w klapkach i nie wie jak zejść. 





Trzeba się trochę namęczyć i trochę najeść strachu. Szlak trawersuje pierwszy wierzchołek. Na dół jest co najmniej półtora kilometra. Łańcuchów nie ma. Trzeba łapać się skał. Warto mieć dobrze dopasowany plecak, tak żeby nie bujał się. Było gorąco, ale na tej wysokości burze śnieżne zdarzają się i latem. Bywają też burze "letnie" i to naprawdę nic przyjemnego. Parę razy zdarzyło mi się przeżyć coś takiego w wyższych górach. Trzeba mieć też buty które nie mają tendencji do ślizgania. Góra zbudowana jest z dolomitu czy czegoś podobnego. Po deszczu jest ślisko. Można też dostać w głowę odpadającym kamieniem więc ubranie kasku nie  jest  szpanerstwem tylko zdrowym rozsądkiem. 




Dalej idzie się wykutymi w skale schodami, aż na czubek Mitikasa. Noszą uroczą nazwę Kaki Skala czyli "Złe Schody". 




Pamiątkowe zdjęcia. Mitikas został zdobyty w 1913 r. 




Zejście schodami twarzą do 500  metrowej  pionowej otchłani  ściany Kazania wywołuje specyficzną ekscytację. 




Rozpoczęło się zejście do Pironi. Plusem były niesamowite widoki na góry i morze. Minusem potężna różnica wzniesień - ok. 1800 metrów. Do Pironi dotarliśmy już w nocy. Noc była ładna, widać było mnóstwo gwiazd, słychać było wycie wilków. Byliśmy jednak mocno zmęczeni więc złapaliśmy stopa. Zanocowaliśmy kilka kilometrów dalej przy klasztorze św. Dionizego. Sam klasztor jest ciekawym miejscem. Średniowieczny prawosławny monaster został w 1943 r. spalony przez Niemców (znaczy nazistów :)) za pomoc udzielaną partyzantom. Tuż po wojnie Grecy rzucili się sobie do gardeł i w tych górach toczyły się walki pomiędzy komunistyczną partyzantką a wojskami rządowymi wspieranymi przez USA. Obecnie klasztor jest nieśpiesznie odbudowywany z funduszy zbieranych przez wiernych.



Dziedziniec monasteru



Ostatni dzień wycieczki prowadził wzdłuż jaru rzeki Enipeas. I tutaj ważna uwaga. Około 20 kilometrowa wycieczka na początku wydawała się łatwa. Wkrótce okazało się, że szlak prowadzi wzdłuż rzeki, ale ścieżką położoną kilkadziesiąt metrów nad nią. Zejście po wodę groziło skręceniem karku. Wody szybko zabrakło, temperatura w cieniu wynosiła 40 stopni C. Do tego zamiast lasu rośnie tam makia. To taki śródziemnomorski busz złożony z krzaków i karłowatych drzew. Krzaki nie dość, że często są kolczaste to jeszcze przepuszczają mnóstwo światła. Droga to Litochoro była prawdziwą katorgą. 



Nad rzeczką - nabieranie wody do butelek.



W końcu wyszliśmy z gór. Olimp został zdobyty. Co warto jeszcze powiedzieć ? Na taką wyprawę trzeba się przygotować. Nie jest to jakiś wyczyn, ale kondycję trzeba mieć. Warto też pamiętać, że powyżej 2500 m.n.p.m. zaczyna się czuć, że powietrze jest rzadsze. Choroby wysokościowej oczywiście nie dostaniecie, ale będziecie się szybciej męczyć. Szczególnie jeśli palicie i prowadzicie siedzący tryb życia. Pamiętać trzeba przede wszystkim o wodzie. Dwa litry na głowę to całe nic. Aha! Jeśli lubicie psychodeliki to uważajcie! Miejscowi górale opowiadali nam historię o Czechach (a o kimże by innym) którzy na campingu pod Olimpem spożyli LSD. Po czym mieli atak paniki uroiwszy sobie, że zdenerwowali czymś starogreckich bogów :) Pamiętajcie też o porządku bo masyw jest Parkiem Narodowym.





Koniec wąwozu Enipeas




P.S.


Na razie skupiam się na pracy nad stronką razem z moim redaktorem technicznym. Niedługo pojawią się jednak wpisy. Między innymi o niezwykłych dziejach partyzantów z Puszczy Nalibockiej. Dalsza część cyklu o polskich odkrywcach Azji. Będzie też o jednym z najwybitniejszych wodzów polskiego średniowiecza.  Będzie też recenzja ciekawego filmu i komentarze do bieżącej polityki. Do zobaczenia wkrótce.














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz