wtorek, 3 listopada 2015

LSD i gitara elektryczna w służbie Kremla czyli jak nie bombardować  część 2

 

   Zgodnie z obietnicą kontynuuję wątek wietnamski. Wybaczcie miesięczny poślizg. Byłem jednak zajęty, a i w bieżącej polityce tyle się działo. Jak mówią "dzisiejszy dziennik to jutrzejsza historia".
   Na końcu  poprzedniego wpisu napisane było, iż po ofensywie Tet w 1968 Vietkong poszedł w rozsypkę, a Północny Wietnam zaczął przegrywać wojnę. W dodatku społeczeństwo Południowego Wietnamu zaczęło coraz bardziej odwracać się od komunistów. Dlaczego więc ostatecznie to Hanoi zajęło Sajgon zamiast Sajgon Hanoi ?  Dlaczego nie ma dziś dwóch Wietnamów tak jak są dwie Koree - ta głodująca i ta bogata ? Spróbuje o tym po krótce opowiedzieć. Wpierwej wrzucę jednak  link do poprzedniego wpisu:



Baby Boom !

   Ameryka w latach 60-tych stała u szczytu potęgi. Dolar był królem walut. Gospodarka kwitła. Wszyscy słuchali amerykańskiej muzyki i podziwiali sowiecko - amerykańskie zawody w podboju kosmosu. Ludzie od Białegostoku po Karaczi marzyli o tym by tam trafić, albo żyć w swoim kraju "tak jak w Ameryce". Więc czemu znaczna cześć amerykańskiej młodzieży odwróciła się wtedy od swojego kraju ? Czemu skutecznie sabotowała wojnę, która prowadził jej kraj ? Czemu tak żarliwie protestowała przeciwko wojnie, którą dużo szybciej można by  uznać za słuszną i sprawiedliwą  niż np. wyprawę na Irak w 2003 ?


    Lata 60-te to okres wchodzenia  w dorosłość tzw baby boomu. Zdemobilizowane chłopaki tuż po wojnie odreagowały traumy walk "namłócając"  mnóstwo dziatek. Wyż wchodził w dorosłość w zmienionym świecie. Z powodu wzrostu zamożnosci pojawił się na scenie świata nastolatek w takiej formie jaką znamy. W dawnych czasach w ogóle "tinejdżerów" nie było. Chłopiec miał włosy pod pachami  i stawał się młodym meżczyzną. Dziewczynka dostawała pierwszego krwawienia i stawała się kobietą.
   Później to się zmieniało, ale dopiero epoka "muzyki młodzieżowej" ukształtowała nastolatka w tym rozumieniu dziejszym. 
   Nastolatek zaś z natury lubi się buntować. Buntowali się więc przeciwko "amerykańskiemu stylowi życia". Przeciwko systemowi, gdzie patryarcha rodziny wraca do domu z trawniczkiem, zapala fajkę i otwiera gazetę, a żona mu podaje parująca pieczeń z indyka. Buntowali  się też przeciwko  purytanizmowi amerykańskiej prowincji. Protestancka Ameryka był naprawdę uciążliwa  dla młodego człowieka u którego kipią hormony i żądza zabawy. Sprzeciwiali  się też hipokryzji. Przecież wiedzieli, że ich stateczni i pobożni ojcowie miewają  kochanki, czasem drugie rodziny. Widzieli niesprawiedliwości w stosunku do np. mudżinów na. Autentyczne niesprawiedliwości. Teraz to się odwróciło i słowa mudżinowi nie można powiedzieć. Jednak wtedy życie mudżinów nie było zbyt lekkim. 
      Jankeska młodzież żyła  w tej swojej pobożnej  i pracowitej krainie, ale obok była inna Ameryka. Brudnych lecz wesołych barów, gdzie weselili się mudzini i Meksykany. Swobodnie i wesoło. Młodym ludziom to naturalnie przypadło  do gustu bardziej niż nudne kazania pastora na niedzielnym nabożeństwie...


Seks, narkołyki i rokendroll....

   Rock'n roll wybuchł z siłą huraganu już w latach 50-tych. Swój najlepszy czas miał właśnie w latach 60-tych. Muzyka wywodzą się trochę z country trochę z "kolorowego" bluesa i dżezzu zawładnęła wyobraźnią i wrażliwością młodzieży. Zaczytywali się też w literaturze "zbuntowanej". Wielką popularnością cieszyły się takie książki jak "Skowyt", "W drodze", "Buszujący w zbożu" czy "Wilk stepowy". Autorzy tych podobno świetnych ( nie czytałem ) dzieł byli to tzw. Bitnicy. Nie dość, że pociągająco  pisali to jeszcze żyli jak pisali. Bez gorsetu konwenasów  i bezsensownych czasem obyczajów. Trochę tak jak poeci modernistycznej cyganerii.
   Kolejnym wielkim "odkryciem" były narkołyki psychodleiczne. Legendarne LSD, grzyby psylocybinowe, kaktusy pejotylowe itp. Jasne, były znane już wcześniej. Baudelaire  i Słowacki lubowali się w opium, marichuaninie i haszu. Witkacy to wiadomo. Ersnt Junger lubił walnąć LSD czy meskalinkę etc. Jednak było to dość elitarne hobby. Zajmowało to, albo  arystokrację i artystów, albo margines społeczeństwa , albo szamanów po tajgach i dżunglach .
   Od wojny secesyjnej część weteranów wojennych uzależniała się od opiatów. Była to swego rodzaju plaga do tego stopnia, że nałóg opiumowo - morfinowy zaczęto po amerykańskiej wojnie domowej nazywać "żołnierską chorobą". Później doszły inne sposoby na autodestrukcję np. podczas wojny z Niemcami i Japonią podawano żołnierzom benzendrynę czyli pigułki z amfetaminą. Po wojnie benzendryny używali np piloci czy zawodowi kierowcy. Część nie umiała przestać - wiadomo "feta" potrafi związać człowieka ze sobą szybko i na długo. Nikt jednak nie twierdził raczej , że intensywne ćpanie jest fajne. I raczej się kryto z takim zabawy. Ćpano "w domu po kryjomu". Porządny obywatel amerykański pił burbona i piwko.  ;)
    W latach 60-tych halucynogeny i inne narkołyki wyszły z tych nisz. Wiązało się to z szukaniem alternatywy do skostniałego chrzescijanstwa. Nie nalezy się temu dziwić. Ta protestancka, prowincjonalna Ameryka była jak pisaliśmy wyżej pełna hipokryzji i samooszukiwania się. Wiele brudów kryło się w domkach z trawniczkami, w głowach statecznych ojców rodzin.
  Młodzi fascynowlai się Indianami - ich życiem w zgodzie z naturą, swobodą.  Była  to wyidealizowana wizja, ale jak się ma 16 czy 21 lat to ma się przecież skłonność do idealizowania....
    Innych poszukiwania  popchnęły  na Wschód - nad Ganges, do himalajskich pustelni.Czasem pojawiał się tam "Jesus Christ Superstar", ale w wersji dalekiej od tej o której mówił pastor w szkółce niedzielnej. I tutaj też było mniej wiedzy niż utopijnych marzeń. Orient zawsze fascynował romantyków, a ruch hippie był na wskroś romantycznym. Hippiesi pielgrzymowali więc do Katmandu by "odnaleźć siebie" czy tam uzyskać oświecenie. Co ciekawe szlak wiódł przez spokojny wtedy Afganistan.  Jak to się wszystko zmienia w świecie...

   Intensywne ćpanie stało się od epoki hippiesów plagą w USA. Przez dragi rozsypywało sie wojsko w Wietnamie o czem napiszemy za chwilę. Wielu mistrzów hippiesów jadło tak często psychodleiki, że przekręciło im się w głowie. Inni poszli w opiaty - zabiły m.in Joplin i Morrisona. Jeszcze inni po prostu chlali dopisując do tego ideolo ( choć ortodoksyjny hippies nie pochwalił by chyba tego ). Inni wpadali w politoksykomanię czyli uzależnienie od fazy czymkolwiek spowodowanej. Dziś whiskey jutro amfetaminka pojutrze strzał z heroiny. I tak, Hendrix, geniusz gitary jeśli dobrze pamiętam umarł poprzez zmieszanie barbiturianów ( poprzednicy leków w typie relanium ) i wódki. Przysnęło się chłopu, zwrócił kolację i się zadławił. Smutny koniec godny bardziej żulika niż gościa, który zrobił tyle dla sztuki muzykowania...
   W końcu prezydent Nixon się wpienił i rozpoczął tzw. "wojnę z narkotykami". Wojna trwa nadal, ale ludzie jak ćpali tak ćpają. Jeśli jednak czytelniku lubisz czasem zajarać dżonta i denerwuje cię, że to średnio legalne to pamiętaj, że źródła tej nielegalności są właśnie w tamtych czasach. Hippiesi tak jarali, że nie chcieli się dzielić z następnymi pokoleniami :p



 W drodze na orginalnego Brudstoka. Popatrzcie - chłopaki mają zadowolone miny.
Dziewczęta  trochę mniej. Może chłopaki tego popiły i poćpały i posnęły zamiast działać ? :p
Może na ich twarzach głęboki kac, może to spadek seratoniny po odstawieniu amfetaminy ? Nic się dziewczyny nie bójcie na Woodstocku posmolicie marichuany i znów będzie okej :P

    Następnym czynnikiem rewolucji kulturowej był .... no zgadnijcie ? . Tak zwana wolna miłość kręciła całą tą młodzieżową rebelią. Ta Ameryka przedhippiesowa  była jednoczesnie skrajnie surowa obyczajowo w warstwie werbalnej, jawnej i dość mocno nadpsuta. Ludzie są ludźmi, a seks jest słabością naprawdę wielu ludzi, w każdej części świata i w każdej epoce.
     "Tinejdżery" amerykańskie zapragnęły wreszcie  |nie robić tego po kryjomu". Zrywając z obyczajem mówienia jednego a robienia  drugiego. Toteż wybuchła wolna miłość tak zwana czyli po prostu wesołe   bzykanie się na zasadzie każda z każdym.
    A jak najdzie ochota to i pies kota wyropota. Narodowym świętem gejów jest rocznica gejoskiego powstania w Nowym Jorku, właśnie w tych czasach. Policja przyjechała pod bar by trochę obtłuc "tych pedałów", a "te pedały" stanęły do zamieszek i nawet nieźle im to szło. Po dziś dzień naród gejoski  wspomina to wydarzenie tak jak my bitwę pod Grunwaldem.
       Bzykanie każda z każdym, orgietki, wielokąty, akrobacje.... To był dobry czas na to. Była już pigułka anty. Istniały   już całkiem fajne, wygodne  kondony. Na ewentualny syfilis i trypra mozna było użyć penicyliny.  Nie było jeszcze HIV/AIDS.
      Swobodę obyczajową łączono z różnymi systemami np. indyjską tantrą czy różnymi koncepcjami neopogańskimi. Wyzwolenie poprzez liczne orgazmy itp. Miało to jednak najczęściej  niewiele wspólnego z tantrą czy misteriami dionizyjskimi czy tym podobnymi. Za to dużo z zwykłą chcicą ;)

  Reasumując młodzi Amerykanie mieli dość konsupcjonizmu, wyścigu szczurów, hipokryzji i patryarchalnego systemu gdzie głową jest ojciec, a nastolatek ma "gówno do gadania". Chcieli być wolni i żyć w pokoju. Wyszło jak wyszło:

http://chutornik.blogspot.com/2015/09/od-morza-biaego-po-morze-czerwone-no.html


     Wszystko to nowa muzyka, narkołyki i rewolucja obyczajowa stworzyło prawdziwą  kulturową mieszankę wybuchową. Iskrą był Wietnam.


Dziewczyny z campusu,  robactwo z dżungli

   Gdy w połowie lat 60-tych rozkręciła się wojna młody chłopak w USA miał dwa wybory - iść na studia, albo iść do woja. Pójście do woja wiązało się oczywiście z dużym ryzykiem trafienia do dżungli. A z tym  idzie  a także powrotu z dżungli bez reki, nogi , albo w cynkowej trumnie. Jako,że wojnę idole młodzieży - poeci, rockmeni itd przedstawiali jako coś w rodzaju wojny kolonialnej, pacyfikacji Indian i  SSmańskich operacji przeciwpartyzanckich młodzież zaczęła się odwracać od własnego państwa i wojska.
    Najprostszym sposobem było pójście na studia. Kiedyś studia były elitarne. Chłopaki po zawodówkach zostawali więc szeregowymi rezerwy, a chłopaki z akademików oficerami rezerwy. W razie W ci po studiach zostawali porucznikami i prowadzili do boju kompanie i plutony. W latach 60-ych studia stały się w USA masowe. Do tego wprowadzono w życie głupi pomysł, że studiowanie zwalnia z obowiązku służby wojskowej. Więc kogo było na  to stać szedł na jakies studia i z Wietnamem miał spokój. System "studia, albo wojsko" rozwalił szybko system poboru jak zresztą wszędzie. Wydaje się z doświadczeń historycznych, że pobór w nowoczesnym  świecie może być jedynie wtedy skuteczny, gdy jest autentycznie powszechny. Tam gdzie studia zwalniają od woja czy choćby podchorążówki, wojsko z poboru się sypie. I faktycznie po  Wietnamie zniesiono pobór i zastąpiono go systemem wojsko zawodowe + gwardia narodowa.

    Do dżungli jechała więc głownie biedota. Białe chłopaki od krów, mudżiny, Meksykany, Portorykańce.  Bogate białasy paliły dżonty po akademikach. Śliczne kotki ich adorowały. A mudżin robił swoje - narażał zdrowie i życie w walce z bolszewizmem. Niejeden czorny jak smoła bohater legł od kuli snajpera, bagnetu czy odłamka stawiając tamę bolszewizmowi. Niejeden wlazł w żungli na minę lub kolczastą pułapkę i wrócił do kraju bez nogi...
    Obecnie większość Amerykanów, którzy byli wtedy s"studnetcorami" twierdzi w gawędach dla nastoletnich wnuków, że byli hippiesami. Prawda jest taka, że hippiesów nie było, aż tak dużo. Bycie hippiesem wymagało jednak pewnych poświęceń. Trzeba było np z rzadka się myć, cierpieć chłodne noce pustyni itd. Wiekszość z tych , którzy wybrali "miłość nie wojnę" zrobiła to chyba jednak w  jakiejś mierze z oportunizmu :P "Palili lecz nie zaciągali się" ;) Podziwiali hippiesów, imprezowali z nimi, wiecowali, ale woleli ciepłe akademiki. Lub też byli hippiesami , którzy gdy byli już naprawdę głodni dzwonili do Mamy i Taty z prośbą o datek. Skąd my to znamy ?

  Inna rzecz, że faktycznie, poparcie dla wojny z początku dość  wysokie spadało na łeb na szyję. Na starcie  zgłaszało się mnóstwo ochotników ( sic ! ). Później nawet generałowie tracili  serce do tej wyprawy... Przez kraj przetaczały się antywojenne marsze, mitingi, wiece. Nieraz dochodziło do zamieszek. Jak pisałem w poprzednim odcinku raz padły nawet śmiertelne strzały.
   Tej specyficznej rebelii ton nadawał specyficzny typ ludzi. Znamienne Jimi Morisson był synem admirała - a więc kontra dla drylu i wojska w ogóle. Joplin pochodziła z zadupia nad Zatoką Meksykańską - "normalsi" dręczyli ją w liceum.  Ginsberg wolał chłopców. Hendrix to wiadomo - był czorny jak smoła. Śliczna Grace Slick zanim zaśpiewała "somebody to love" była panienką z dobrego, zapewne surowego domu.... itd. itd.
 


Łowcy jeleni i Johnowie Rambo

 Los weteranów nie był godny pozazdroszczenia. Gdy wracali z wojen światowych witało ich konfetii, fajerwerki i wielkie balangi. Z Koreii wracano po cichu jednak bez opluwania. Teraz gdy wracali z Sajgonu częstokroć witały ich ładniutkie rówieśnice. Nie rzucały się na szyję jednak, tylko raczej pluły w twarz, raczej pytały "ile dzieci zabiłeś ?". 
   Kombatantów nie traktowano jak bohaterów. Od ofensywy Tet nawet zwykli Amerykanie, ci z domów z trawniczkami woleli by o tej nie mającej końca wojnie zapomnieć. Władza też często traktowała bohaterów jak piąte koło u wozu. Film "Rambo pierwsza krew" jest w warstwie społeczno - obyczajowej całkiem realny.

    Do tego dochodziły  inne czynniki stresogene. Dżungla w Górach Annamskich, Płaskowyżu Centralnym czy w delcie Mekongu była miejscem niezbyt przyjemnym. Ogromne pijawki, jadowite robactwo w typie skolopoendr zakradajacych sie do butów, paskudne węże i złośliwe pająki. Paskudny, wilgotny i parny klimat. I bez wojny można mieć dość. Także obcość kulturowa - to nie była wojna w Normandii czy Apeninach, tylko w zupełnie innej cywilizacji. Wietnam był nieprzenikniony. Do Wietnamu jechali też głównie bardzo młodzi wojacy. Jeśli w 1944 średnia wieku amerykańskiego żołnierza to było jeśli dobrze pamiętam 26 lat to w 1968 było to lat 19. W Wietnamie walczyli nastolatkowie...
     W 1965 zołnierz bił sie dobrze bo powiedziano mu, że jedzie bronić świata przed komunistami tak jak w 1950 w Korei. W 1970 jechał do Indochin w przeświadczeniu, że jedzie na jakąś niepotrzebną, albo nawet zbrodnicza wojnę w imię interesów bogaczy, polityków i generałów. Do tego wiekszość żołnierzy nie miała 21 lat więc na przepustce  w Sajgonie nie mogła legalnie rozładowac stresów wódą i piwem. Palili więc marichuaninę. Później  zaczęli kosztować opium i heroiny, które były tam tanie. Zapewne i wywiad chiński i wietnamski podsuwał im też heroinę, ułatwiał ćpanie zgodnie z naukami Sun Tzu - siły wroga nie trzeba zniszczyć, można je rozłożyć. Naćpani, albo nielegalnie pijani nastolatkowie  włóczyli się się po burdelach i barach  Sajgonu na przepustkach. Jak wiadomo niejednokrotnie wszczynali burdy, były gwałty, pobicia, pokazy młodzieńczej buty. Nie wpływało to dodatnio na sympatię Wietnamczyków.

https://www.youtube.com/watch?v=-VvuOUYe7mI
 
    Żołnierze słuchali też oczywiście  rockendrolla podobnie jak ich rowiesnicy na miasteczkach studenckich. A rocekndrollowcy nie śpiewali przecież o chwale USA tylko raczej o rozwalaniu systemu.

    Tak więc około 1970 dyscyplina  padła, więcej marines ginęło od przedawkowania niż od kul. Nierzadkie były przypadki strzelania "nadgorliwym" oficerom i podoficerom w plecy, albo wrzucanie im granatu do namiotu. Armia amerykańska w Wietnamie zaczynała przypominać armię carską w 1917....



Lepiej być żołnierzem w bitwie zaciekłej czy rewolucjonistą pokojowym, z gitarą, otoczonym wianuszkiem studentek  i licealistek - takich, które swój bunt przeciwko Starym wyrażają poprzez smołczenie marichuany, pice whiskey i uprawianie wolnej miłości ? 


Zwycięstwo bez zwycięstwa

  Jak juz wiemy  ofensywa Tet w styczniu 1968 skończyła się rzezią partyzantki komunistycznej  i straszliwymi stratami wojsk Wietnamu Północnego udającemu "powstańców". Strategiczna koncepcja, że pod wpływem ofensywy wybuchnie ludowe powstanie przeciwko rzadowi w Sajgonie i Amerykanom nie sprawdziła się. Czemu był to jednak, paradoskalnie przełom na korzyść komunistów z Hanoi ?
      W 1967 roku szala wojennej fortuny przechylała się na korzyść rządu sajgońskiego i USA. Generałowie zapewniali na konferencjach prasowych, że widać już pozytywny koniec. A tu nagle, ni stąd ni z owąd  Vietkong atakuje potężna bazę Khe Sanh podobnie jak w 1954 Dien Bien Phu.
   Lecz to jeszcze nic. Atakuje niedługo później wszystkie większe miasta. W Sajgonie trwają walki uliczne. Ludzie oglądają to w telewizji, bo w Ameryce ludzie mają już kolorowe telewizory. "Skoro wygrywamy tę wojnę to dlaczego Vietkong atakuje Sajgon ? Czy rząd nas okłamuje ?" takie pytanie zaczęli sobie zadawać także ci zwykli Amerykanie. Ci 40 latkowie z domów z trawniczkami. Poparcie dla wojny zaczęło więc spadać i wśród "Starych".
      Nadmieńmy, że dużą część dziennikarzy miała poglądy mocno  lewicowe. Przedstawiali sytuacje tendencyjnie. Czasem wprost manipulowali i kłamali. Czasem materiały typu film, zdjęcie przedstawiano w sposób godny Goebelsa. Kojarzycie sławne  zdjęcie wietnamskiego oficera rozwalającego  na ulicy jeńca czy tez zakładnika ? Wygląda jak fotka z Warszawy w 1944. Tyle, że ów jeniec był członkiem dywersyjnej grupy, której zadaniem było mordowanie dzieci i żon rządowych policjantów. Był więc brutalnym terrorystą, a egzekucja była po prostu doraźnym bo doraźnym, ale jednak wymierzeniem sprawiedliwości...
     Były jednak i prawdziwe zbrodnie, które ukrywano. Najsłynniejszą jest pacyfikacja wioski My Lai, gdzie rozwścieczeni  startami marines dokonali rzezi cywilów, przed tym systematycznie gwałcąc kobiety. Takie "wyczyny" były jednak rzadkimi incydentami. Co nie znaczy, że ludność nie cierpiała - setki tysięcy cywilów zginęły od bomb i ognia altylerii. Miliony opuścily swe domy, bądź zostały przesiedlone.  Setki tysięcy kalek przyniosło używanie przez Amerykanów defoliantów - substancji, które niszczyły liście w dżungli odsłaniając pole walki dla helikopterów  i samolotów.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Agent_Orange

   Jednak Amerykanie starali się ograniczać cierpienia ludności czego media często "nie zauważały".
Nie zauważali też często, że Wietkong lubi umieszczać szpitale polowe koło składów amunicji, działka automatyczne koło szkół, urządzać zasadzki w środku wiosek...
   Co ciekawe liczba ludności Wietnamu mimo zaciekłej wojny ... rosła. Przyczyniły się do tego szczepionki i leki , które przywieźli ze sobą Amerykanie. A więc o żadnej totalnej, eksterminacyjnej wojnie mowy być nie mogło.

Długie ręce Moskwy

  Oczywiście rozkład Amerykańskiej armii w Wietnamie, bunt na campusach wspierali jak mogli towarzysze z Hanoi z wsparciem towarzyszy z KGB i GRU oraz chińskich służb. 
   Działano różnymi metodami - agenci wpływu podsycali nastroje antywojenne. "antyimperialistyczne". Szerzyli ideolo skrajnie pacyfistyczną, defetyzm. Szkolili lewackich terrorystów np. niemiecką Frakcję Armii Czerwonej. Tworzyli  gazety, które uchodzily za źródło obiektywnych informacji z regionu. A nade wszystko zbierali żniwo siejby z dawnych lat. Siejby jesli nie sympatii to przynajmniej życzliwej neutralności dla bolszewizmu. Sympatii dla systemu, który pokonał Hitlera i wysłał człowieka w kosmos. Wspiera buntowników i "bojowników o wolność". System będący jakąś alternatywą dla "imperialistycznego kapitalizmu".
       Były też działania bardziej namacalne. John Walker wysoki stopniem oficer amerykańskiej marynarki do 1985 roku pracował dla KGB i GRU przekazując Moskwie kluczowe szyfry. Taki odpowiednik Kuklińskiego tylko z drugiej strony.


The End

 Ostatecznie Amerykanie zaczęli się wycofywać z Indochin. W 1973 zawarto pokój w Paryżu. Jednak nie zakończyło to wojny....
  Wiosną 1975  regularne wojska północno - wietnamskie ruszyły na Południe w stylu sowieckiego blitzkriegu. Armia Południowowietnamska załamała się szybko. Co prawda mieli mnóstwo śmigłowców i samolotów bojowych, ale nie mieli za bardzo części zamiennych. Do tego w wyniku światowego kryzysu   ceny ropy drastycznie wzrosły co odbiło się na kosztach eksploatacji i sprzętu spalinowego. Żołnierze nie wierzyli też w możliwość skutecznej walki bez wsparcia USA. Szerzyły się dezercje. Wojska się rozpadały. W kwietniu padł Sajgon. Nielicznych Wietnamczyków zdołano ewakuować   helikopterami na amerykańskie lotniskowce. Może kojarzą wam się sceny - dzikie tłumy oblegają ambasady, a Śmigłowce podlatują i zabierają szczęściarzy z dachu budynku. Oczywiście zamiast tego Jankesi  powinni zbombardować kolumny wojsk komunistycznych. Bardzo możliwe , ze ta ofensywa skończyła by się tak jak "ofensywa Wielkanocna" w 1972. Wtedy na lądzie walczyły głownie wojska  rządu sajgonskiego a Amerykanie głownie zasypywali wroga napalmem z powietrza. Jednak słaby rząd prezydneta Forda ( taki ówczesny Burack Husseini  Obama ) nie zdecydował się na posłanie lotniskowców tam gdzie trzeba. Mimo, iż atak komunistyczny był złamanie umów pokojowych. 
   Znana jest anegdota: rozmowa dwóch generałów.   "Nie wygraliście żadnej większej bitwy" mówi Amerykański. "Ok, ale kto wygrał wojnę ?" odpowiedział północno wietnamski. Wietnam był właśnie taką wojną chytrą, asymetryczną, wojna w stylu nauk Sun Tzu. Wietnamczycy z Północy wraz z sojusznikami i z ZSRR i Chin Ludowych wygrali ją podstępnie, po azjatycku. Wygrali na rockowych koncertach i campusach uniwersytetów.  Powinniśmy się od nich uczyć....
    |Ostateczny bilans wojny to około ćwierć miliona poległych żolnierzy południowowietnamskich i sześćdziesiąt tysięcy amerykańskich. Poległo  też kilka tysięcy sojuszniczych wojaków - Południowych Koreańczyków, Tajów , Australijczyków, Nowozelandczyków i Filipińczyków. Ze strony komunistycznej liczba poległych jest trudna do ustalenia. Oscyluje między około pół miliona a milionem. Przy czym ta druga liczba jest bardziej prawdopodobna. Liczba poległych cywilów też jest trudna do ustalenia. Oscyluje pomiędzy 1 a 2,5 miliona przy czym raczej ta pierwsza liczba jest bardziej prawdopodobna.

    Później losy tej części swiata nie przedstawiały się zbyt wesoło. Wietnam Południowy był szereg lat pacyfikowany. Setki tysięcy ludzi trafiło do obozów reedukacyjnych.  Setki tysięcy tzw boat people uciekało przed biedą i przemocą na łódczynach i pontonach tak jak dzisiaj  Syryjczycy i Erytrejczycy uciekają przez Morze Śródziemne. Laos stał się kolonią wietnamską. Bohaterscy Homongowie walczący na szlaku Ho Chi Minha zostali zmasakrowani. Nieliczni zdołali uciec do USA. Hołd oddał im dopiero Clint Estwood w filmie "Gran Torino".
    Z kolei w Kambodży rozgościli się Czerwoni Khmerzy przerbiając ten kraj na Jądro Ciemnosci. "Kampucza" Czerownych Khmerów była krajem tak obłąkanie okrutnym, że Państwo Islamskie czy Korea Północna wydają się przy niej oazami bezpieczenstwa, dostatku i racjonalności. Dość powiedzieć, że w ciągu  4 lat wytępili 1/4 - 1/5 własnej  ludności Kambodży i zniszczyli wszystkie miasta w kraju. W koncu jednak rozdrażnili  Wietnamczyków. Do 1975 łączył ich wspólny wróg. Jedni i drudzy korzystali z przychylnosci Chinczyków. Później skłocili się na tyle, że Wietnam najechał "Kampuczę" i wygnał Czerwonych Khmerów do dzungli. Jednak opór  przeciwko Wietnamczykom trwał przez całe lata 80-te. Walczyli z nimi zarówno Czerwoni Khmerzy jak i partyzantki  niekomunistyczne. ,To może wydać się dziwne skoro Wietnamczycy wyzwolili Khmerów od upiornego  reżimu.  . Jednak wojska wietnamskie szybko zaczęły  zachowywać  się nie jak  wyzwoliciele tylko okupanci. 
   Pod koniec lat 70-tych Wietnam najechali  Chińczycy. Wojna była krótka ale zajadła. Skończyła się remisem ze wskazaniem  na Wietnam. Chińczycy zaatakowali Wietnamczyków bo ci atakowali ich sojuszników Czerwonych Khmerów. Do tego chociaż w czasie wojny brali pomoc i z Pekinu i z Moskwy ostatecznie postawili na sojusz z Moskwą. Podkreślmy  sojusz - towarzysze z Hanoi byli bowiem komunistami - nacjonalistami.. Wręcz wietnamskimi imperialistami
 Ostatecznie w połowie lat 80-tych towarzysze z Hanoi stwierdzili , że model gospodarki socjalistycznej jest nieefektywny. Wzorem ZSRR i Chin zaczęli wprowadzać system mieszany  kapitalizm w gospodarce, komunizm w polityce. Obecnie w Wietnamie panuje zdaje się większa wolnosc gospodarcza niż w Polsce. Laos jest rajem dla turystów lubiącym prawdziwą dzicz, ale też polkolonia wietnamska. Jest to tez dobre miejsce  na buisness. Znam gostka , który wyemigrował  tam z Polski. Moze taka destynacja emigracji  wydać sie dziwna, ale prowadzi podobno hostel w dżungli i jest zadowolony.  Z kolei w Kambodży panuje korwinizm - rzadzi król i jest totalna swoboda w gospodarce. Taki prawdziwy król nie krul Korwin. Totalna wolność w gospodarce wiąże się także  z przykrymi sprawami jak na przyklad wyzysk dzieci, ogromna wypadkowość czy rabunkowa wycinka lasów. Cóż realny koriwnizm ma swoje  ciemne strony....
    Co ciekawe politycznie obecny  Wietnam jest bliskim sojsuznikiem USA. Z Chińczykami  zawsze poza okresem 1946 - 75 Wietnamczycy  specjalnie się nie lubili. Mieli mniej więcej  takie relacje jak my z Rosją. Nic dziwnego, że  Wietnam i USA znów są ... sojusznikami. Ot i przewrotność historii...


P.S.

Artykuł ten nie jest źródłem historycznym w pełnym sensie tego słowa. Nie zawiera przypisów i bibliografii.  Pisany z głowy może zawierać  błędy chociaż raczej nie wielkie. Jeśli chcecie poszerzyć wiedzę na ten temat sięgnijcie  po książki. Polecam np "Wietnam 1962 - 1975" Artura Dmochowskiego  wydane w 2003 przez Bellonę. A ws hippiesów polecam np. 72 numer Frondy. Tej poważnej, papierowej ;) Fotki - wikipedyja, openlicencja.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz